Kataloński impas w odcieniach szarości
Javier Roma
W odległości kilku przecznic od jednej z proniepodległościowych katalońskich demonstracji zespół Outriders spotyka się w październiku 2019 r. z Marią Ibáñez i Pablo Knobelem. Poglądy rozmówców na temat niepodległości Katalonii znacząco się różnią. Maria, której obydwoje rodzice są Katalończykami i która całe życie mieszka w Barcelonie, ma 24 lata i pracuje jako nauczycielka w szkole średniej. Pablo ma 28 lat, jest doktorantem, studiuje nauki o środowisku i również mieszka całe życie w Barcelonie, ale jego rodzice są uchodźcami z Argentyny.
Ci młodzi ludzie łączą dwa krańce szerokiej skali odcieni szarości, która cechuje katalońskie społeczeństwo. Z jednej strony Pablo broni niepodległościowych dążeń Katalonii jako narzędzia zmian społecznych, ale twierdzi, że nie jest tu potrzebna secesja. Z drugiej strony Maria postrzega niepodległość jako absolutną konieczność, ale za najważniejsze uważa odcięcie się od konserwatywnej Hiszpanii, by ochronić ojczyznę – Katalonię. Inne osoby, z którymi rozmawiamy, są jeszcze mocniej spolaryzowane ideologicznie. Wszyscy pozostali, których poprosiliśmy o udzielenie wywiadu w parach łączących znajomych lub członków rodziny o przeciwnych poglądach, niezależnie od własnej opinii o sprawie, odmówili nam spotkania, twierdząc, że „to jest teraz zbyt trudny temat”.
Maria i Pablo zgodzili się usiąść i porozmawiać, czyli zrobić to, czego tysiące protestujących domagało się od swoich liderów politycznych, żeby rozwiązać trudną sytuację. Hasztag #SpainSitAndTal przez klika godzin był najpopularniejszy na całym świecie.
[Rozmowa przebiega w uprzejmej atmosferze, choć niektóre tematy wywołują u naszych rozmówców poruszenie. Ponad nami policyjny helikopter monitoruje sytuację i kilkukrotnie nam przerywa].
Co wyrok Sądu Najwyższego z października 2019 r. oznacza dla Katalończyków?
Maria: Myślę, że to jest odpowiedź od Hiszpanii, która ma nam pokazać, jak jesteśmy postrzegani przez resztę kraju. Ten wyrok to groźba – albo przynajmniej ostrzeżenie.
Pablo: Musimy pamiętać, że wyrok nie wywiera wpływu wyłącznie na Katalończyków, ale również na Hiszpanów i mieszkańców Europy.
Jaki ma wpływ na wasze codzienne życie?
M: Od poniedziałku (14 października 2019 r.), kiedy ogłoszono wyrok, byłam zmotywowana do działania. Tego samego dnia poszłam na lotnisko. W kolejne dni próbowałam się dostać na wszystkie demonstracje, na które mogłam. Głównie dlatego, że całe moje otoczenie, zarówno rodzina, jak i przyjaciele, też tam chodziło. W ostatnich dniach o niczym innym nie rozmawialiśmy.
P: Wszyscy o tym mówią, niezależnie od własnego stanowiska. Zaczynamy obserwować liczne rozbieżności w poglądach ruchu niepodległościowego. Powoli staje się jasne, że nie według wszystkich możliwe są wyłącznie dwie opcje: albo całkowita niepodległość, albo nierozłączna unia.
Czy ta decyzja dodatkowo komplikuje i tak napięte stosunki między Hiszpanią a Katalonią?
M: Z jednej strony komplikuje tę relację, ponieważ Hiszpania jest wobec Katalończyków bardzo surowa i ta surowość nas dystansuje. Ale z drugiej strony widzimy, że niektórzy Hiszpanie spoza Katalonii to widzą i wyrażają swoją solidarność w naszej sprawie.
P: Uważam, że to nie sam wyrok komplikuje sprawę.
Być może jest sprawiedliwy z punktu widzenia obowiązującego prawa i powinniśmy zadać sobie pytanie, czy system prawny, w ramach którego funkcjonujemy, jest sprawiedliwy.
W kontekście konfliktu katalońskiego dużo się mówi o kwestii legalności i nielegalności, ponieważ nie udało się rozwiązać sporu na poziomie politycznym, a teraz zajmują się tym sądy. W rzeczywistości wyrok jedynie odnowił konflikt, który w Katalonii ciągnie się przez ostatnią dekadę, jeśli nie dłużej.
Czy Katalonia powinna się dostosować do obowiązującego prawa, czy przeciwnie – to prawo powinno zostać dostosowane do oczekiwań Katalończyków?
M: Istnieje głębszy problem: chciałabym wiedzieć, ile osób spośród tych dziś uprawnionych do głosowania głosowało za obecną konstytucją, ustanowioną w 1978 r. Powinniśmy przemyśleć wszystkie prawa, które obowiązują w kraju.
P: Być może w przypadku, gdy konflikt dotyczy dwóch krajów, decyzji nie należy podejmować na podstawie prawa katalońskiego czy hiszpańskiego, ale na podstawie prawa europejskiego.
M: To ciekawe, że o tym wspomniałeś, bo Pedro Sánchez [obecny prezydent – przyp. red.] stosuje taką narrację. Mówimy o Europie jako o wybawcy, podczas gdy Unia Europejska łamie prawa człowieka, pozwalając ludziom tonąć w Morzu Śródziemnym.
P: To znacznie bardziej skomplikowany problem. Moim zdaniem Hiszpania wiele zawdzięcza Europie na poziomie ekonomicznym. Jednak w kwestiach prawnych Europa niewiele robi, bo nie ma takiej mocy. W rzeczywistości UE się nie wychyla, bo moglibyśmy wymienić przynajmniej kilka krajów europejskich, których część terytoriów dąży do niepodległości.
Porozmawiajmy trochę o możliwych scenariuszach: jak myślicie, co musiałoby się wydarzyć, żeby kryzys został zażegnany?
M: Musimy doprowadzić do sytuacji, w której Katalończycy są słuchani, a nie osądzani. No i oczywiście musi dojść do dialogu między politykami.
P: Przede wszystkim istotne jest przeprowadzenie wyborów powszechnych, ponieważ każda wypowiedź polityka dodaje mu głosów lub je odbiera. Politycy muszą sobie zdać sprawę, że mieszkańcy Katalonii nie są podzieleni wyłącznie między dwie większościowe opcje, popierające bezwzględną niepodległość lub bezwarunkową unię z Hiszpanią. Muszą wznieść się ponad to i zaproponować rozwiązania, które uwzględnią wszystkie pośrednie poglądy.
Pablo, a jak oceniasz stosowanie przemocy – w szerokim znaczeniu tego słowa?
P: Martwi mnie sytuacja, w której się znaleźliśmy. Nie chodzi wyłącznie o przemoc na ulicach, która jest moim zdaniem chwilowa, ale również ogólnie o sytuację polityczną. Liderzy społeczni nie potrafią ze sobą rozmawiać, nie widać niczego, co by zapowiadało zmiany w hiszpańskim prawie… Niepokój sprawia, że zaczynam się zastanawiać, dokąd zmierzamy.
Mario, zdaje się, że z was dwojga to ty aktywniej śledziłaś protesty. Jak ty i twoje środowisko postrzegacie obecne akty przemocy?
M: Wiele osób zbiera się w jednym miejscu z tak wysokim poziomem nagromadzonych emocji i stresu, że wystarczy drobna iskra, żeby zaczęły się zamieszki. Tak się wydarzyło w poniedziałek, pierwszego dnia protestów na lotnisku. Myślę też, że wyłącznie dzięki temu, że doszło do aktów przemocy, odbywa się ten wywiad. Że dzięki temu protesty zdobyły uwagę mediów poza Katalonią i poza Hiszpanią.
P: Ja się z tym kompletnie nie zgadzam. W mediach wygląda to tak, jakby zamieszki przyćmiewały pozostałe działania całego ruchu społecznego. W materiałach wykorzystywane są nagrania z innych miejsc na świecie, np. z Chile. Tutaj to się dzieje mniej, jednak informacje na temat protestów z czasu referendum z 1 października 2017 r. – włączając obrazy, na których ludzie są bici przez policję w komisjach wyborczych – wywołują silne emocje.
M: Skoro prasa postanawia nas nie słuchać, bo gdzieś indziej dzieją się okrutniejsze rzeczy, a Europa na poziomie polityczno-prawnym również nie jest zainteresowana, to jakie znaczenie mają te obrazy? Torra i Sánchez powinni ze sobą rozmawiać. Możemy wyjść na ulice i protestować, ale politycy muszą usiąść do stołu, prowadzić rozmowy i jeśli ten wyrok nie jest sprawiedliwy – zrobić coś, żeby go zmienić. Póki to się nie wydarzy, myślę, że nie mamy co liczyć na niepodległość ani na to, że doczekamy się Hiszpanii, w której będziemy chcieli żyć.