Kiedy Hovig Dangourian usłyszał odgłosy zamachowców-samobójców na rynku Saadallah al-Jabiri w syryjskim Aleppo, przecznicę od swojego domu, on i jego żona natychmiast kazali dzieciom położyć się na podłogę.
– Siedzieliśmy cicho jak mysz pod miotłą. Myślałem, że czas się zatrzymał – wspomina Hovig. – Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Pamiętam jedynie strach. Strach o życie moich dzieci.
Hovig jest Syryjczykiem. Jego rodzina od trzech pokoleń mieszka w Syrii. Z zawodu jest psychologiem, który postanowił zmienić profesję i zostać przedsiębiorcą. Cały czas pamięta chmury pyłu kłębiące się na ulicy, przy której mieszkał z rodziną. Wybuch bomb zatrząsł ich domem tak, jakby właśnie nastąpiło trzęsienie ziemi o potężnej magnitudzie. To wtedy Hovig i jego żona Isabel postanowili uciec. Jak najszybciej.
Hovig z bliskimi oraz bratem i jego rodziną opuścili dom i rozdarty wojną kraj, aby znaleźć bezpieczną przystań w Górskim Karabachu, terytorium spornym położonym na obszarze Kaukazu Południowego. Podróżowali czarnym samochodem marki Kia, a licząca 1600 km trasa prowadziła ich przez Turcję, Gruzję i Armenię. Przejeżdżali przez dziesiątki punktów kontrolnych i wielokrotnie bali się o swoje życie.
Stepanakert to stolica Republiki Górskiego Karabachu, która sprawiała wrażenie uroczego, małego, regionalnego miasta. Można było spacerować po odnowionych dzielnicach, zielonych parkach i odwiedzić tętniący życiem bazar. Dzieci bawiły się w parku po zakończeniu zajęć w szkole, zakochani umawiali się na kawę w małych kawiarniach, a kobiety na bazarze plotkowały podczas przygotowywania słynnego na cały region ziołowego chleba. Ludzie w kolejce czekali zaś na niego niecierpliwie.
Górski Karabach otoczony jest górami, bujną roślinnością i żyznymi polami. Nietrudno zrozumieć, dlaczego kilka lat temu państwo Dangourian postanowili się tutaj osiedlić, chociaż dwa narody biły się o ten region od lat, jeśli nie od wieków.
Około rok temu pojechaliśmy do Stepanakertu i spotkaliśmy się z państwem Dangourian. Hovig i Isabel rozmawiali z nami latem 2019 r. w nowo otwartej kawiarni typu fast food ozdobionej czerwonymi kwiatami, kamiennymi ścianami liczącymi setki lat i zabytkowymi pamiątkami. Hovig to wysoki mężczyzna o dumnej postawie. Jego żona ma duże, ciemne oczy przeszywające rozmówcę, niewielki kolczyk w nosie i czarne włosy podtrzymywane kolorową chustą. Oboje twierdzili, że tutaj wreszcie czują się bezpiecznie.
– Troje naszych dzieci codziennie chodzi do szkoły, tam i z powrotem. Wiem, że nie muszę się o nie martwić. Stepanakert to spokojne i przyjazne miasto – mówiła Isabel, gdy nalewała nam świeżo parzonej syryjskiej kawy, ciemno palonej i drobno mielonej, z nutą kardamonu, który jest dodawany pod koniec procesu parzenia. Nie wiedziała wtedy, że wojna wybuchnie ponownie, i nie obawiali się wtedy takiego rozwoju wydarzeń.
Z Erywania do Stepanakertu prowadzą dwie drogi. Ta, niedawno odnowiona – częściowo sfinansowana przez diasporę ormiańską za pośrednictwem organizacji Hayastan All Armenian Fund – przechodzi obok dumy Armenii, czyli jeziora Sewan. W związku z niedawnym porozumieniem pokojowym podpisanym przez oba państwa trasa ta nie będzie już dostępna.
W Armenii mieszka prawie 3 mln ludzi, ale przynależność do diaspory ormiańskiej deklaruje 5 mln osób przebywających poza granicami państwa. Dwie trzecie diaspory mieszka w Stanach Zjednoczonych i Rosji. Odbudowa Górskiego Karabachu była mocno wspierana przez diasporę, m.in. budowa nowej, skracającej podróż autostrady.
Trasa jest jednocześnie hipnotyzująca i upiorna. „Martwa strefa” – wysokie, nagie góry, w których wydobywa się złoto, gdzie pełno wąskich i stromych przejść – to miejsce, w którym ormiańskie sieci telefonii komórkowej przestają działać. Opustoszałe wioski w Azerbejdżanie przypominają makabryczny wpływ wojny sprzed prawie 30 lat.
W Górskim Karabachu od prawie trzech dekad trwa brutalny i skomplikowany konflikt. Terytorium to, uznane oficjalnie na arenie międzynarodowej za część Azerbejdżanu, jest tak naprawdę rządzone przez Armenię. To efekt krwawej wojny między Armenią a Azerbejdżanem na początku lat 90. Upadek Związku Radzieckiego doprowadził do kilku wojen domowych na obszarze postradzieckim, gdy zabrakło centralnego ośrodka władzy. Kaukaz Południowy był szczególnie podatny na konflikty ze względu na skomplikowaną kwestię granic państw, mniejszości etniczne, historię i górzysty krajobraz. Walka o Górski Karabach jest podobna do innych konfliktów w okolicy: różne partie roszczą sobie prawo do regionu.
Chociaż w Górskim Karabachu miało już miejsce kilka konfliktów od czasu wojny w latach 90., to jednak żaden nie z nich nie był tak poważny, jak trwająca teraz tragiczna w skutkach wymiana ciosów.
Walki rozpoczęły się 27 września 2020 r. i spowodowały śmierć setek, jeśli nie tysięcy ludzi. 28 października br. UNICEF poinformował, że ponad 130 tys. osób zostało przesiedlonych. Azerbejdżan podał informację o śmierci 91 osób i 400 rannych. Natomiast władze Górskiego Karabachu stwierdziły, że w walkach zginęło 1116 ich żołnierzy i 45 cywilów. Według władz rosyjskich liczba ofiar śmiertelnych jest prawdopodobnie znacznie wyższa i wynosi ok. 5 tys.
Zgodnie z niedawno podpisanym porozumieniem pokojowym między Armenią, Azerbejdżanem i Rosją, Azerbejdżan zachowa obszary Górskiego Karabachu, które zajął podczas konfliktu. Armenia zgodziła się również wycofać z kilku sąsiednich obszarów w ciągu najbliższych kilku tygodni. Prezydent Rosji Władimir Putin powiedział, że rosyjskie siły pokojowe zostaną rozmieszczone wzdłuż linii kontaktowej w Górskim Karabachu oraz w korytarzu łączącym ten region z Armenią.
Jednak w 2012 r. dla Hoviga i jego brata Vrezha przeprowadzka wraz z rodzinami z targanej wojną Syrii do nieznanego Górskiego Karabachu miała sens z kilku powodów. Co więcej, nie oni jedni wpadli na taki pomysł.
Urodzona i wychowana w Aleppo rodzina Dangourianów należała do zgodnej i solidarnej mniejszości syryjsko-armeńskiej, do społeczności, która powstawała wokół zrównoważonego i trwałego ekosystemu: szkół, kościołów, sklepów spożywczych i organizacji charytatywnych. – Dbaliśmy o siebie. Jeśli nie miałeś pieniędzy, aby zapłacić za szkołę, społeczność ci pomogła. Jeśli nie miałeś rodziny, która mogła ci pomóc na starość, społeczność opiekowała się tobą. Nikt nie był pozostawiony sam sobie – wspomina dumnie Hovig, siedząc w salonie swojego domu w Stepanakercie. Na kilku wiszących na ścianie zdjęciach można zobaczyć jego rodzinę w tętniącym życiem Aleppo.
Chociaż Ormianie mieszkali na obecnym terytorium Syrii od czasów Cesarstwa Bizantyjskiego, wiele mniejszości etnicznych osiedliło się w tym państwie w latach 1914–1923. W tamtym czasie zostały one usunięte siłą z Turcji (do 1922 r. było to Imperium Osmańskie), gdzie trwało ludobójstwo Ormian.
Dziadek Hoviga był jeszcze dzieckiem, gdy przeżył tę trudną wędrówkę z Turcji przez syryjską pustynię Dajr az-Zaur. Stracił wtedy kilkoro członków swojej rodziny. Prababcia Hoviga postanowiła nawet zostawić swojego młodszego syna, malutkiego brata dziadka Hoviga, pewnej syryjskiej rodzinie w wiosce, którą mijali po drodze. Obawiała się, że niemowlę nie przeżyje dalszej podróży. Dziesiątki lat później dziadek Hoviga spotkał swojego brata na miejscowym bazarze – miał wrażenie, jakby zobaczył swojego sobowtóra.
Społeczności syryjsko-armeńskie dobrze prosperowały w swoim nowym kraju. Hovig z dumą opowiada nam o kilku firmach, które założył jego ojciec. Hovig prowadził dwie z nich, w tym zakład zajmujący się handlem częściami samochodowymi. Jego brat miał gospodarstwo rolne i zajmował się hodowlą pszenicy. Rodzina Dangourianów należała do wyższej klasy średniej, często wyjeżdżała do Europy i na Bali, gdzie nadal posiada mieszkanie, które obecnie wynajmuje.
– Mieszkaliśmy w Aleppo w ładnym, dużym mieszkaniu w centrum miasta – mówi Hovig, siedząc przy stoliku w kawiarni, podczas gdy jego żona przyjmuje za ladą zamówienia. Isabel dołącza do rozmowy, w pełen nostalgii sposób opisując nam swój dawny dom – od zabytkowych aksamitnych mebli po podłogi z twardego drewna i widok z okien na park pełen lawendy, w którym codziennie spędzała godziny na spacerach.
Dla Isabel ucieczka z domu w Aleppo do Górskiego Karabachu była trudna. Wyjaśnia, że dorastała w dość zamożnej rodzinie. Śmieje się, że nawet nie wiedziała, jak wygląda wnętrze jej garderoby: miała pokojówki, które wybierały dla niej ubrania. – Byłam zepsuta – kontynuuje. – I spójrz na mnie teraz: uczę się, jak przyrządzić tradycyjne syryjskie jedzenie w małej kawiarni.
W 2011 r. Syria pogrążyła się w pełnej przemocy i okrucieństwa wojnie domowej. Pokojowe powstanie przeciwko prezydentowi Baszarowi al-Assadowi przekształciło się w jeden z najbardziej krwawych konfliktów na świecie i trafiło na pierwsze strony międzynarodowych mediów. Po dziewięciu latach walk Syria pogrąża się w największej na świecie katastrofie humanitarnej. Ponad połowa Syryjczyków została wysiedlona z powodu wojny: według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) od 2018 r. 6,7 mln ludzi uciekło z kraju. Wśród nich jest rodzina Dangourianów.
Większość uchodźców żyje w przygnębiających warunkach w obozach w Turcji, Libanie i Jordanii, wzdłuż granicy z Syrią. Ponad 3,5 mln syryjskich migrantów próbuje rozpocząć życie od nowa w Europie.
Fale uchodźców, przybywające w ciągu ostatnich kilku lat do Europy, zmieniły temat imigracji w gorącą kwestię społeczną i polityczną. Z jednej strony wielu opowiada się za przyjęciem uchodźców, z drugiej – grupy antyimigracyjne coraz odważniej głoszą swoje poglądy, rozpowszechniając kłamstwa na temat skutków przyjmowania migrantów.
Podczas debaty na temat uchodźców często zapomina się, że nie wszyscy uciekli akurat do Europy, a ci, którzy to zrobili, często nie mieli innej opcji.
Rodzina Dangourianów wycofała z banku swoje oszczędności i przeznaczyła je na zakup drugiego domu, gdy rozpoczęły się protesty. Życie w Górskim Karabachu najbardziej przypominało im „spokojne” życie w miejscu, w którym są mile widziani. Teraz, gdy wojna rozpętała się i tutaj, nie zmienili zdania, co do swojej decyzji.
W Armenii mieszkają niecałe 3 mln osób, a według UNHCR kraj ten przyjął ponad 22 tys. uchodźców. Wynik procentowy zbliżony jest do Niemiec, zamieszkanych przez ok. 83 mln ludzi, które przyjęły 770 tys. uchodźców, według danych niemieckiego Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) z grudnia 2018 r. Ponad połowa migrantów została i uważa Armenię za swój nowy dom. Ich obecności widać w całym kraju, wraz z otwieraniem się nowych restauracji, zakładów złotniczych i innych sklepów rzemieślniczych.
– Obecnie wielu syryjskich Ormian czuje się w Armenii jak w domu – wyjaśnia w rozmowie telefonicznej Armenak Tokmajyan, naukowiec z Carnegie Middle East Center w Bejrucie, zajmujący się kwestiami granic, konfliktów, uchodźców i państwa syryjskiego. Przeprowadził się z Armenii do Syrii, gdy był dzieckiem, a następnie z powrotem do Erywania, gdy był już dorosły. Z racji zawodowego i osobistego doświadczenia zna te same trasy, którymi poruszają się uchodźcy.
– Kiedy rozmawiam z syryjskimi Ormianami w ramach moich badań, opowiadają mi o wyzwaniach gospodarczych, przed którymi stoją, ale także o tym, jak bardzo kochają Armenię: szerokie ulice, zielone parki czy fakt, że kobiety mogą czuć się bezpiecznie na ulicach, także późnym wieczorem – mówi Armenak.
Uchodźcy znaleźli swój nowy dom w miejscu, które od wieków było nazywane „ziemią ich przodków”. Armenia po upadku Związku Radzieckiego musiała walczyć o to, aby cieszyć się niezależnością gospodarczą. Jej granica z Turcją na zachodzie była zamknięta z powodu sporu związanego z korzeniami ludobójstwa Ormian w latach 1915–1917 oraz wojną z Azerbejdżanem. Granica z Azerbejdżanem na wschodzie również była zamknięta – z powodu wojny o Górski Karabach. Jedyne szlaki handlowe wiodły na północ, do Gruzji, która sama dopiero niedawno podniosła się gospodarczo, oraz na południe, przez nękany restrykcjami i sankcjami gospodarczymi Iran.
Kiedy bomby uderzyły blisko ich domu w Aleppo, Hovig i Isabel wiedzieli, że muszą uciekać. W Armenii i Górskim Karabachu spędzili miesiąc miodowy w 2004 r. Oboje mają ormiańskie pochodzenie, więc szybko podjęli decyzję o osiedleniu się w Stepanakercie, chociaż od wieków jest to sporne terytorium.
– Odmówiłem pójścia do obozu dla uchodźców. Nie chciałem uzależnić się od innych ludzi – wyjaśnia Hovig, dodając, że jego ojciec wpoił mu pewien cytat: „To człowiek czyni pieniądze, a nie pieniądze czynią człowieka”. Matka Hoviga również nauczyła go, jak być dumnym Ormianinem. – Jesteśmy ciężko pracującymi ludźmi. Ormianin nie będzie żebrał, będzie starał się zarobić na życie ciężką pracą – zrobić chleb z kamienia, jak mówimy – powtarza Hovig.
A jednak nie był to łatwy proces.
– Nasze dzieci były małe, w syryjskim przedszkolu uczyły się patriotycznych pieśni w języku arabskim, wychwalających syryjską armię, prezydenta, kraj – mówi Hovig. Gdy uciekali z kraju, jego syn Levon miał osiem lat, córka Arpi miała cztery, a ich najmłodszy syn Kevork był jeszcze niemowlakiem. – Kiedy dotarliśmy do punktów kontrolnych, a nasze dzieci zaczęły śpiewać patriotyczne pieśni, wpadliśmy w panikę – wspomina Hovig. Wtedy po raz pierwszy i ostatni krzyczał na swoje dzieci. Nie chciał, aby śpiewały. Levon nadal nie chce przypominać sobie tamtych wydarzeń, a Arpi mówi, że pamięć o nich bardzo ją smuci.
Kiedy Hovig i jego rodzina udali się do Górskiego Karabachu, nie wiedzieli, czego się spodziewać. Wyczerpani niebezpieczną podróżą wynajęli pierwszy dom, jaki znaleźli na obrzeżach Stepanakertu. Miał słabą izolację, pękające ściany i zgniłe drewniane podłogi. Isabel płakała przez całe miesiące, a jej syn płakał miesiącami wraz z nią, tęskniąc za domem, który kiedyś mieli.
– Minął pierwszy miesiąc i myśleliśmy, że albo wrócimy, albo udamy się do naszego domu na Bali. Potem powiedzieliśmy sobie: „Ech, zostańmy jeszcze kilka miesięcy” – mówi sfrustrowana Isabel. – Chcieliśmy pomóc bratu Hoviga i jego żonie w osiedleniu się i założeniu farmy, ale sami nie myśleliśmy o pozostaniu tutaj na dłużej – dodaje kobieta.
Minęło kilka lat i Hovig wraz z żoną nadal mieszkają w Stepanakercie.
– Moje pranie zostało gdzieś w naszej sypialni w Aleppo. Nie posprzątałam, bo myślałem, że wkrótce wrócimy – śmieje się Isabel. Zabrali ze sobą tylko trochę pieniędzy, ubrania, które mieli na sobie, oraz starą kartę do centrum rozrywki dla dzieci w Aleppo.
Isabel pokazuje nam, jak przygotować słynną syryjską kanapkę z peklowanym mięsem i świeżymi ziołami. I mówi, że jakoś pogodziła się z tą decyzją o pozostawieniu wszystkiego za sobą. Jej dzieci były bezpieczne, chodziły do stosunkowo dobrej szkoły, uczęszczały także na prywatne lekcje.
Zaledwie jedną przecznicę od nowego domu rodzina wynajęła pokój, w którym dzieci mogły odrabiać lekcje. Arpi, bystra 11-latka, która chciałaby zostać astronautką lub lekarką, prowadzi nas do małej piwnicy z pomalowanymi na biało ścianami, gdzie książki, długopisy i zeszyty zakrywają całe stoły. Nieśmiały, 14-letni Levon siedzi na łóżku, chowając twarz przed kamerą. Nie chce, aby robiono mu zdjęcia. – Gdy byłem w Syrii, brałem udział w zajęciach fotograficznych, więc nie chcę teraz robić sobie zdjęć. Nie chcę pamiętać naszego życia tutaj, w Stepanakercie – mówi.
Dla tych nastolatków życie w Stepanakercie jest trudne. Oboje mówią, że tak naprawdę nie mają żadnych przyjaciół, z wyjątkiem swoich rodziców. Levon nie może doczekać się wyjazdu za granicę na studia. Jego siostra czuje to samo. – W mojej klasie jest kilka dziewczyn, które są miłe, ale tak naprawdę o niczym nie mają pojęcia i nie mogę im zaufać – mówi Arpi.
Państwo Dangourianie często słyszą pytanie, dlaczego wybrali akurat Górski Karabach – region pełen konfliktów.
Dla Hoviga i jego brata odpowiedź jest prosta: chcieli wrócić do ojczyzny przodków, do miejsca, w którym ludzie rozumieją, na czym polega wojna. Kiedy pytamy ich, jak mogą czuć się tutaj bezpiecznie, odpowiadają bez mrugnięcia okiem. – Wojna między dwoma państwami bardzo różni się od wojny domowej, w której nie wiesz, kto jest twoim wrogiem – wyjaśnia Hovig. Podkreśla, że będzie z dumą walczył o Górski Karabach, jeśli wybuchnie wojna z Azerbejdżanem. I chociaż wielu ludzi uciekło od czasu wybuchu wojny, Isabel i Hovig zostali. Zaopatrują w żywność tych, którzy jej potrzebują.
– Byliśmy w Syrii podczas wojen arabsko-izraelskich oraz w 1982 r., podczas izraelskiej inwazji na Liban. A potem, kiedy walczyliśmy z armią izraelską, nie myśleliśmy o emigracji – wyjaśnia Hovig. – To była nasza druga ojczyzna. Niewdzięcznie byłoby myśleć, że wyprowadziliśmy się z powodu wojny. Syrii również nie opuściliśmy z powodu wojny, ale z powodu bratobójstwa. Nie z powodu obcego zagrożenia, ale dlatego, że ludzie, będący dla siebie braćmi, nie byli w stanie osiągnąć ideologicznej zgody – dodaje.
I dlatego właśnie Hovig nie martwił się możliwym wybuchem wojny w regionie, który teraz nazywa domem.
W Aleppo Dangourianom często przypominano historię ich ludu, tradycję i poczucie dumy, jakie w sobie noszą. W domu rodzina mówiła po ormiańsku, tak samo, jak na bazarze, w szkole i sklepach, gdzie porozumiewano się w języku ojczystym. Wpływ ludobójstwa Ormian był odczuwalny przez pokolenia. – Niemal czułem, że moim obowiązkiem jest wrócić do Armenii, aby ofiara ludobójstwa nie poszła na marne – wyjaśnia Hovig, oglądając zdjęcia rodzinne z Aleppo.
Wspomina także, że przynależność do mniejszości nie zawsze jest łatwa. Podczas gdy Isabel początkowo chciała przeprowadzić się do swojego mieszkania na Bali, dla Hoviga była to trudna decyzja – po raz kolejny byliby mniejszością. – Byliśmy trzecim pokoleniem ocalałych i męczyło nas życie w małej diasporze. Chciałem wrócić do naszych korzeni, do ojczyzny – mówi mężczyzna, mając na myśli Armenię i Górski Karabach.
Chociaż rodzina rozmawiała o przeprowadzce do Syrii w ciągu pierwszych kilku lat życia w Stepanakercie, marzenie to zostało zniweczone przez trwający konflikt. – Nie mogę wrócić do Syrii – mówi Hovig. – Czuję się zdradzony przez kraj, w którym dorastałem, przez moją drugą ojczyznę – dodaje.
Wielu uchodźców ma podobny sentyment, gdy myśli o Syrii. Jednak teraz trudno jest wyobrazić sobie powrót.
Konflikt w Syrii przybrał na sile od czasu tureckiej operacji przy północnej granicy państwa w październiku 2019 r. Powrót nie jest bezpieczny. Aleppo zostało przejęte przez reżim Baszara al-Asada i jego sojuszników w grudniu 2016 r., ale rząd niewiele zrobił, aby odbudować infrastrukturę i lokalną gospodarkę.
W ciągu ostatnich kilku lat Hovig wracał kilka razy do Syrii, aby wziąć jakieś rzeczy ze swojego mieszkania i kupić sadzonki drzewek na farmę owocową. Smuci go sytuacja w Syrii. – Droga z Damaszku do Aleppo trwałą kiedyś cztery godziny, teraz jedziesz czasami nawet 12 godzin. Asfalt jest zniszczony, są punkty kontrolne, a czasem nawet wybuchnie jakaś bomba – mówi Hovig.
Tokmajyan wyjaśnia, że Aleppo było nie tylko ważnym ośrodkiem regionalnym, ale także potęgą przemysłową w Syrii. – Aleppo było silniejsze pod względem ekonomii i większe pod względem liczby mieszkańców niż na przykład Armenia. Według Izby Handlowej Aleppo wkład miasta w PKB Syrii w 2011 r. oszacowano na 15 mld dol. To o 5 mld dol. więcej niż cały PKB Armenii w tym samym roku. Ta znacząca zdolność ekonomiczna wyraźnie spadła – twierdzi Tokmajyan. Odbudowa możliwości ekonomicznych Aleppo wymaga interwencji państwa w zakresie finansowania, przebudowy infrastruktury oraz zaopatrzenia w wodę i energię elektryczną, ponieważ obecnie funkcjonują one tylko częściowo. Jednocześnie sankcje doprowadziły niemal do paraliżu systemu bankowego. Gdy chcesz odbudować swój dom, a nie masz dostępu do handlu i finansów, to sytuacja wyraźnie nie sprzyja powrotowi.
Siedem lat po tym, jak obie rodziny opuściły Syrię, wzbogaciły się i mogły utrzymać się w Górskim Karabachu. Farma drzew owocowych, którą bracia wspólnie założyli, w końcu zaczęła przynosić zyski. Dostarczali na rynek ormiański owoce, które wcześniej nie były tutaj dostępne: oliwki, pistacje, kiwi i płaskoowocową odmianę brzoskwini typu Saturn. Byli największymi producentami tej odmiany w Armenii i Górskim Karabachu.
Teraz mają klientów do późnej nocy przez siedem dni w tygodniu. – Ludzie wracają do nas, a wraz z nimi stare tradycje wspólnotowe. Cieszę się, że moja rodzina i ja mogliśmy wywrzeć tu właśnie taki wpływ – dodaje mężczyzna.
Gdy uprawa ziemi i opieka nad drzewami wymagały od wszystkich mniej czasu i wysiłku, Hovig i Isabel postanowili założyć kawiarnię, oferując lokalnej społeczności nie tylko nową ofertę gastronomiczną, ale także inny sposób spędzania wolnego czasu. – Zdaliśmy sobie sprawę, że Stepanakert jest bardzo pięknym miastem, na którego ulicach jest bezpiecznie nocami, ale nie było żadnych lokali otwartych do późna – mówi Hovig.
Ten sporny i rozdarty region dał Dangourianom miejsce, które znów mogli nazwać domem. Teraz, w obliczu wojny, nie myślą o ucieczce. Kiedy konflikt zyskał na intensywności, wysłali troje swoich dzieci do rodziców Isabel, którzy osiedlili się w Erywaniu po ucieczce przed wojną w Syrii. Isabel i Hovig zatrzymali się w Stepanakercie, oferując miejscowym i dziennikarzom wojennym miejsce na spotkania przy gorącym, syryjskim posiłku.