Kopalnia w Natividad, która leży na terytorium Capulálpam de Méndez, została założona ok. 230 lat temu przez hiszpańskich kolonizatorów. W następnych latach rząd meksykański wspierał górnictwo w ramach rozwoju kraju. Z czasem koncesje na wydobycie srebra i złota przyznawano różnym firmom z kapitałem międzynarodowym. Ostatnią z nich była Continuum Resources Ltd, firma z Kanady.
Przez dziesięciolecia kopalnia była właściwie jedynym źródłem zatrudnienia dla mieszkańców Capulálpam de Méndez i okolicznych wiosek. Miała jednak katastrofalny wpływ na środowisko i kulturę rdzennych ludów.
Néstor Baltazar Hernández Bautista uważa istnienie kopalni za jeden z powodów, dla których miejscowa ludność nie mówi już w swoim rdzennym języku Zapoteków. – Górnikom nie wolno było mówić w języku zapoteckim w kopalni, ponieważ Hiszpanie ich nie rozumieli i myśleli, że tubylcy mówią o nich złe rzeczy – tłumaczy Baltazar, którego babcia należała do ostatniego pokolenia używającego języka zapoteckiego w Capulálpam de Méndez.
Zapytaliśmy o kontakt do byłych górników i otrzymaliśmy tylko jedno nazwisko, Víctora Péreza Jiméneza, który po zakończeniu pracy w kopalni walczył przeciwko działaniom lobby górniczego w swoim regionie. Powiedziano nam, że inni już nie żyją. Wielu górników miało problemy zdrowotne wynikające z pracy w trudnych warunkach.
Społeczność w Capulálpam de Méndez przez lata walczyła o zamknięcie kopalni. Z czasem udało się udowodnić rządowi, że środowisko naturalne cierpi w wyniku prac górniczych, a odpowiedzialne za zniszczenia przedsiębiorstwo nie ma planów dotyczących jego ochrony. Przez długi czas kopalnia nie miała pozwolenia na wydobycie, ale ludność w Capulálpam twierdziła, że zakład i tak działał – nielegalnie.
Pérez Jiménez jest teraz piekarzem w piekarni Lupita, jak nas poinformowano. Ruszyliśmy więc po stromych uliczkach miejscowości, coraz wyżej i wyżej, aby go znaleźć. Piękny zapach świeżo upieczonego chleba skierował nas prosto do budynku, w którym mieści się Lupita. Pan Pérez również tam był – właśnie wyjmował bochenki z wielkich pieców chlebowych.
Na początku się wahał, z czasem zgodził się jednak opowiedzieć nam o swoich doświadczeniach w kopalni. Pracował tam przez 17 lat, z czego 9 spędził pod ziemią.
Dlaczego pracowałeś w kopalni?
W Capulálpam nie było wtedy innych zajęć. Cóż, może i jakieś były, ale ta praca w kopalni była częścią naszej tradycji. Mężczyzna brał ślub, miał dzieci i szedł do pracy w kopalni. Żona była gospodynią domową. A kiedy synowie kończyli 18 lat, również szli do pracy w kopalni.
Co się stało, że przestałeś pracować?
Wyjechałem po wypadku, który miałem podczas pracy. Doznałem obrażeń kręgosłupa. Takie życie. Nie mogłem wrócić do kopalni i nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. W końcu pojechałem do Oaxaca i nauczyłem się piec chleb. Byłem już wtedy starym człowiekiem. Dzięki Bogu udało mi się zmienić moje życie, bo życie górnika to z reguły los pijaka i kobieciarza. A żona czekała z dziećmi, sprzątając i opiekując się zwierzętami hodowlanymi. To był marny żywot. A dzieciaki? Większość ukończyła jedynie szkołę podstawową. Może dwoje lub troje poszło na studia w mieście. Dlaczego? Nie było pieniędzy. My codziennie jedliśmy fasolę, rzadko kiedy mięso.
Czy mieszkańcy Capulálpam w jakikolwiek sposób skorzystali z kopalni?
Patrząc na to z perspektywy wielu lat: kopalnia była szkodliwa. Nawet jeżeli górnik nie odniósł kontuzji czy obrażeń, prowadził mizerne życie. W kopalni jest niesamowicie gorąco. Jesteś spocony, jakbyś przebywał w saunie. To niebezpieczne miejsce. Ponadto wcześniej nie było wentylacji. Górnicy po latach pracy mieli zniszczone płuca. Wielu zmarło wkrótce po przejściu na emeryturę, zostawiając żony z dziećmi.
A jak wyglądała kwestia niszczenia środowiska?
To było najgorsze. Wszystkie zanieczyszczenia, wszystkie odczynniki wlewano prosto do rzeki. Zanieczyszczenia docierały stąd aż do wioski, która znajduje się u wylotu doliny. Byłem członkiem komitetu obrony. Osobiście zbierałem próbki wody, cała rzeka była zanieczyszczona.
Jak udało się zamknąć kopalnię?
Razem, wspólnie. Odwiedziliśmy wszystkie wioski dotknięte działaniami kopalni, aby mieć wsparcie. Pracowaliśmy z geologiem i pobieraliśmy próbki do badań. Zanim geolog do nas dołączył, byliśmy ignorowani. Wyrzucili go z pracy, kiedy dowiedzieli się, że nam pomaga. Ja także miałem kłopoty. Moja córka bardzo się bała. Ludzie, których zatrudniła firma górnicza, rzucali kamieniami w dach naszego domu, pobili mnie i złamali mi palec. Potem zaoferowali mi pieniądze, nawet rząd oferował mi pieniądze. Nigdy ich nie przyjąłem.
Pracowaliśmy jako wolontariusze, ale po pewnym czasie otrzymaliśmy zgodę od naszego zgromadzenia i rozmawialiśmy z SEMARNAT [Ministerstwem Środowiska i Zasobów Naturalnych], z jego ekspertami w dziedzinie środowiska, biologami i geologami. Na koniec, kiedy rozpoczęliśmy spotkania i dyskusje z delegatami kopalni, poprosiliśmy ich o przedstawienie dowodów płatności za koncesje na korzystanie z terenów, gdzie działał zakład wydobywczy. Wcześniej ich nie potrzebowali, ale prawo się zmieniło. Nie mieli nic.
Następnie nasza wspólnota w Capulálpam de Méndez została poproszona o udowodnienie, że jesteśmy właścicielami tego terenu. I tak właśnie zrobiliśmy. Ministerstwo poprosiło więc firmę wydobywczą o przedstawienie planów rozwoju pod kątem wpływu na środowisko naturalne. Firma nie miała również takich planów. Żaden z tego typu dokumentów nie był konieczny, kiedy rozpoczynała wydobycie. W końcu doszliśmy do podpisania rezolucji w sprawie zamknięcia kopalni.
Jaka sytuacja jest teraz, w lipcu 2019 r.?
Działania w kopalni dotyczą wyłącznie jej konserwacji. Jeżeli władze firmy znów chcą uruchomić zakład, muszą zbudować nowe tamy na rzece, ale kopalnia znajduje się na terytorium Capulálpam de Méndez, a my nie chcemy sprzedawać naszej ziemi. Umieściliśmy tam nawet ogłoszenia, że ziemia nie jest na sprzedaż.